Mieszkańcy Indonezji są niezwykle życzliwi dla odwiedzających ich kraj turystów. Są również bardzo ciekawi białych przybyszów, których nazywają „bule”. Zdarza się nawet, że tubylcy specjalnie biorą urlopy i przyjeżdżają do modnych miejscowości turystycznych, aby mieć okazję lepiej przyjrzeć się zwyczajom „bule”. Zanim wzejdzie słońce, z minaretu słychać nawoływania do modlitwy, a na pustych uliczkach Jakarty pojawiają się pierwsi przechodnie, mężczyźni spieszący do meczetu, sprzedawcy. Miasto budzi się do życia gwałtownie. Główne arterie w okamgnieniu zapełniają pojazdy, które natychmiast stają w gigantycznych korkach. Nawoływania kierowców, gazeciarzy, hałas klaksonów wszystko to miesza się w powietrzu szarym od spalin. Istne piekło.
Współczesna Jakarta jest jak większość azjatyckich stolic: nowoczesne centrum to biurowce, banki, pięciogwiazdkowe hotele i centra handlowe. Zagraniczni przedsiębiorcy nie wahają się przed dużymi inwestycjami, japońskie nowinki techniczne docierają tu prędzej niż do Europy, a eleganckie bary, restauracje i dyskoteki otwarte są do białego rana.
Wszelkie te luksusy kończą się jednak na tyłach wielkiego, czynnego całą dobę, baru McDonald’sa. Dalej wiodą uliczki tak wąskie, że stojące przy nich, pozbawione kanalizacji, domy niemal stykają się dachami. Kobiety piorą na kamiennych płytach chodnika, parują prześcieradła rozpostarte na sznurach, z ulicznych garkuchni bucha zapach smażonego ryżu, z malutkiego sklepiku dobiega muzyka przypominająca miauczenie kota, a klatki, jakimi obwieszone są uliczne stragany, rozbrzmiewają ptasim zgiełkiem.
Cuda Indonezji – Borobudur i Prambanan
Jakartę trudno jednak uważać za wizytówkę Jawy. Kulturalne centrum wyspy leży 600 kilometrów na wschód, w Yogyakarcie, gdzie znajdują się najbardziej oblegane przez turystów zabytki Indonezji: świątynie Borobudur i Prambanan. Od VIII do X wieku ta część Jawy podzielona była między dwa panujące rody: buddystów Sailendra i hinduistów Sanjaya. To dzięki nim powstały te wspaniałe świątynie. Niestety, ekspansja islamu zmusiła wyznawców obu religii do przeprowadzki na wschodni kraniec wyspy. Przez kilka wieków zagubione w dżungli budowle były kompletnie zapomniane.
Borobudur, uznawany dziś za jeden z siedmiu cudów świata, odkryto ponownie na początku XIX wieku, odrestaurowano zaś dopiero niecałe sto lat temu. Spod grubej warstwy popiołu wulkanicznego wyłoniła się wówczas potężna kamienna konstrukcja, zbudowa na na planie kwadratu o boku długości ponad stu metrów. Dziesięć połączonych ze sobą poziomów prowadzi do głównej, najwyżej położonej części stupy.
Architekci zaprojektowali Borobudur tak, by stworzyć pielgrzymom jak najlepsze warunki do medytacji. Mur wysokości człowieka odgradza go od świata zewnętrznego, zaś liczne zakręty pozwalają podziwiać jedynie kilka płaskorzeźb jednocześnie. Ich tematykę podporządkowano buddyjskiej wizji kosmosu: płaskorzeźby na najniższym poziomie przedstawiają ludzi zdominowanych przez namiętności, a w miarę zbliżania się do szczytu losy człowieka zdolnego do coraz większej kontroli nad własnymi słabościami. Pielgrzym oglądający te pouczające sceny miał ulec wewnętrznej przemianie, a dochodząc do ostatniego okrągłego tarasu, osiągał nirwanę, wyzbywając się wszelkich pragnień.
Także świątynia Prambanan przez niemal tysiąc lat niszczała pod bujną roślinnością, a jej kamienne bloki okoliczni mieszkańcy wykorzystywali do budowy domów i dróg. Prambanan to w rzeczywistości nie jedna świątynia, ale kompleks składający się z ponad dwustu obiektów. Najpiękniejszym z nich jest ten poświęcony Sziwie, który wraz z Brahmą i Wisznu należy do hinduistycznej trójcy. Wewnętrzne mury pokrywa rzeźbiona opowieść o parze kochanków Ramie i Sicie, porównywanych przez Indonezyjczyków do Romea i Julii. Historię tę, zwaną Ramayaną, warto także obejrzeć przy blasku księżyca w wykonaniu 100-osobowej grupy tancerzy jawajskich. Sztuka wystawiana jest pod gołym niebem, a za tło służy przepięknie oświetlona świątynia. Nic dziwnego, że ten spektakl cieszy się ogromnym powodzeniem.
Równie popularna wśród turystów jest główna ulica Yogyakarty Malioboro, nazwana tak na cześć angielskiego księcia Marlborough. Można tu znaleźć wszystko: od straganów z lalkami z teatru cieni po sprzedawców smażonych bananów, a w przylegających uliczkach mnóstwo tanich miejsc do spania, dziesiątki restauracyjek i galerii. Po męczącym krążeniu wśród stosów masek i bambusowych kapeluszy warto wziąć relaksujący masaż wiekowe Jawajki są w tej dziedzinie prawdziwymi specjalistkami.
Bali wyspa bogów
Najbardziej znaną wyspą Indonezji jest Bali. Już w latach 30. zaczął się tu boom turystyczny. W 1936 roku założony został Kuta Beach Hotel, jeden z pierwszych hoteli na Bali. Zaczęła się także moda na surfing i właśnie dzięki temu sportowi wyspa cieszy się wielkim powodzeniem u turystów.
Stragany, którymi zastawione są uliczki w najpopularniejszych miejscowościach, takich jak Kuta, Sanur czy Ubud, pełne są pamiątek można tu kupić różnorodne rękodzieła: maski, rzeźby, obrazy, wyroby ze srebra, batikowe sarongi. Zanim pojawili się turyści, przedmioty te robione były przede wszystkim dla ozdoby świątyń i pałaców albo dla uświetnienia hinduistycznych świąt.
Co ciekawe, w języku tego regionu nie występują słowa „sztuka” ani „artysta”. Na Bali panuje bowiem przekonanie, że sztuka nie stanowi wartości samej w sobie, zaś twórcom nie należą się specjalne przywileje. I chociaż dzisiaj większość wyrobów przeznaczonych jest na sprzedaż, wystarczy przyjrzeć się zwyczajom Balijczyków, aby zrozumieć, że to raczej zamiłowanie do piękna każe im wyrabiać te cudowne przedmioty, na przykład misternie uplecione ozdoby z liści palmowych i bambusa dołączane do codziennych ofiar składanych bogom, a już po kilku godzinach niszczejące na ulicach. Wśród ludów Indonezji chyba tylko Balijczycy posiadają dość artystycznego zacięcia, żeby tworzyć tak nietrwałe dzieła sztuki.
Flores rajski ogród Indonezji
Przepiękne plaże i rafy koralowe, porośnięte tropikalnym lasem góry, liczne wulkany, obszary sawanny i niezliczone tarasy ryżowe oto wyspa Flores, rajski ogród Indonezji. W oczekiwaniu na „falę życia” setki Australijczyków z deskami do surfingu okupują jej złociste plaże, rozciągnięte na piasku Francuzki opalają gołe biusty, a w okolicznych barach Niemcy pochłaniają litrami piwo.
Prawdziwe szaleństwo zaczyna się jednak dopiero po zmierzchu, kiedy wielojęzyczny tłum przenosi się do klubów i dyskotek. Destylowany z ryżu arak nawet największych malkontentów wprawia w wyśmienity nastrój, a zabawa toczy się według scenariusza niekoniecznie zgodnego ze zwyczajami spokojnych mieszkańców wyspy. Zdarza się, że w taki czas miejscowi wykorzystują nawet urlopy, by dokładnie przyjrzeć się wszystkim bule, czyli białym.
Tymczasem bule przemierzają Flores wzdłuż i wszerz, zafascynowani osobliwościami wyspy. Za cud natury uważane są na przykład Keli Mutu, trzy górskie jeziora, które co kilka lat zmieniają swą barwę. Zjawisko to nie zostało dotychczas wytłumaczone przez naukowców. Prawdopodobnie wiąże się ono ze zmianami, jakie zachodzą w składzie mineralnym wody. Aby zobaczyć kolorowe Keli Mutu, trzeba mieć jednak trochę szczęścia, bowiem na wysokości 1600 metrów często zalega mgła, a jeziora nie oświetlone promieniami słońca nie mają już tego samego uroku.
U podnóża gór żyją ludzie z plemienia Lio, znani przede wszystkim z wyrobu ikatu. Prawdziwy ikat powstaje miesiącami, a efektem długotrwałego procesu barwienia i tkania jest kilkumetrowa sztuka materiału, najczęściej w ciemnych kolorach, z geometrycznym lub zwierzęcym wzorem. Właśnie w takie ikaty ubierają się tancerki z wioski pod Keli Mutu. Kiedy pod wieczór przychodzą na otoczony kamieniami plac, czarne włosy mają upięte w wysokie koki. Ktoś łamaną angielszczyzną tłumaczy turystom tytuły poszczególnych pieśni. Rozbrzmiewa muzyka. Dźwięk bębnów, talerzy i grzechotek początkowo wydaje się nie do zniesienia.
Na archipelagu żyje ponad 300 grup etnicznych. Większość z nich ma swój własny język i z pewnością mieszkańcy poszczególnych regionów nie mogliby się porozumieć, gdyby nie Bahasa Indonesia swoista lingua franca jednocząca ich, pomimo znacznych różnic kulturowych.
Czuwanie nad jednością ponad dwustumilionowego państwa nie jest łatwym zadaniem, stworzono więc cały system umacniania więzi między Indonezyjczykami, równocześnie pozwalając im zachować odrębne zwyczaje. „Bhinneka Tunggal Ika” jest nas dużo, lecz tworzymy jedną całość głosi narodowe hasło. Jak na razie szczęśliwie udaje się wprowadzać je w czyn, dzięki czemu pięć tysięcy kilometrów archipelagu zamieszkują chyba najpogodniejsi ludzie pod (tropikalnym) słońcem.