fbpx
+48 22 455 38 38
Z dzieckiem w raju

Z dzieckiem w raju

Z dzieckiem w raju

Uwielbiam czytać o podróżach, oglądać zdjęcia szmaragdowej wody, szerokich plaż i marzyć, że jakiś książę z bajki mnie tam zabierze. Książę się jakoś nie poja­wia, ale marzenia się ziściły. Do­prawdy trudno uwierzyć, że coś, co wydawało się zupełnie atrakcyjne, stało się realne i proste i to nie za sprawą magii, co rzetelnej informacji i dobrej przyjaciółki.

Jestem samotną matką cztero­letniej Wiktorii, dobrze zarabiam, ale ciągle spadają na mnie jakieś nieprzewidziane wydatki, więc nie wychodzę z finansowych proble­mów. Każde wakacje kończą się jakąś finansową wpadką: a to trze­ba dopłacić do powrotu, restaura­cje okazują się droższe niż zapla­nowałam, dziecko wyląduje w szpitalu po upadku itd. itd. Waka­cje postrzegałam jako studnię bez dna, która bezlitośnie pochłaniała mój budżet. W tym roku poznałam coś zupełnie innego. Wakacje z określoną górną cena, gdzie czego bym nie robiła, jadła, piła i używa­ła – koszty już mnie nie dotyczą. Moja przyjaciółka Magda przy­niosła mi katalog Club Med i powiedziała: Jadę sama z synem do Grecji, pojedźmy razem z dzieć­mi, we czwórkę. Dodała że chce wypocząć, poszaleć, pojeździć na nartach wodnych, żaglówkach. Poza tym mamy być fit, czyli sprawne fizycznie, opalone, bo ta­ka jest teraz moda i koniec.

Żeby odeprzeć moje argumenty Magda wyliczyła szybko koszt 12 dni pobytu all inclusive (wszystkie atrakcje, wyżywienie, sport wli­czony w cenę), który dla mnie i Wiktorii wyniósł mniej niż normalnie musiałam wydać na wakacje.

Przed wyjazdem, by nie wyjść na ignoranta, dokładnie przeczyta­łam katalog Club Med, wiedzia­łam więc, że jest to międzynarodo­wa firma założona 60 lat temu we Francji, że obecnie jest około 80 wakacyjnych wiosek, pięknie po­łożonych, ogrodzonych i bezpiecznych, oraz że wszystkie wa­kacyjne potrzeby są bezpłatne, tzn. wliczone w cenę pobytu.

„Weź tylko lekkie, letnie rzeczy, głównie T-shirty i klapki” poradzi­ła Magda. Na miejscu są ręczniki kąpielowe, rakiety do tenisa, kamizelki na żagle, maski do nurkowania i w ogóle cały sprzęt sportowy. Z jedna niedużą torbą stawiłam się na lotnisku. Z Aten do klubu Gre­golimano na wyspie Evia płynęli­śmy statkiem, wprost do małej przystani klubu, będącej jednocze­śnie pomostem startowym do nau­ki nart wodnych. Nasze bagaże sa­me wylądowały do pokoi, a my udaliśmy się na śniadanie na wspa­niałym tarasie z oszałamiające, pięknym widokiem. Następne dni były tak bogate w wydarzenia, tak dalekie od mojej codzienności, że zapomniałam o wszystkich stre­sach, problemach, remoncie mie­szkania, pracy…

Podczas gdy moje dziecko ba­wiło się w Mini Club pod opieką G.O., skakało na trampolinie, jeździło na łódkach, uczyło się pływać w basenie lub uczestniczy­ło w zwariowanych zabawach, ja rzuciłam się w wir sportu i leni­stwa, wspaniałego jedzenia i gim­nastyki wyszczuplającej, zabawy, tańca, nauki nowych sportów. Ja­kimś dziwnym trafem wsadzono mnie na narty wodne i raptem wi­dzę jak mknę po tafli szmaragdo­wej wody, znów płynę z G.O., tym ra­zem od żeglarstwa, katamaranem, a po wspaniałym lunchu nad morzem, biegnę na aquaerobic (gim­nastyka w basenie).

W Polsce na sport nie mam ani czasu, ani ochoty. Nie zmam an­gielskiego, ale biegle władam wło­skim, 10 lat mieszkałam we Włoszech. Ku mojemu zdziwieniu w Grecji, w klubie z francuskimi i an­gielskimi G.O. mogłam bez pro­blemu się dogadać. Większość znała kilka języków, przynajmniej na tyle, by się porozumieć. Naj­wspanialej wspominam wieczory! Po pracowitym dniu (najbardziej zmęczona byłam plażą; opalanie to potworna harówka, brałyśmy z Wiktorią prysznic i w czwórkę szliśmy na kolację. W Gregolima­no były trzy restauracje (oczywiście bezpłatne): włoska (bufet) na hotelowym tarasie, grecka tawerna serwująca wyłącznie lokalne specjały a la carte oraz główna restau­racja La Pinede z ośmioosobowy­mi stolikami ustawionych wśród sosnowych drzew porastających wysoki brzeg, schodzących aż na samą plażę i ustawione wokół ba­senu. W La Pinede temat bufetów był co wieczór inny: kuchnia owo­ców morza, meksykańska, azjatyc­ka itd. Nigdy nie jadłyśmy same, co dzień poznawałyśmy gości z różnych stron Europy i świata, dosiadali się także G.O., którzy choć bardzo uprzejmi, jedli szybko śpiesząc się na show. Co wieczór G.O. wystę­pują na scenie klubowego teatru tańcząc, parodiując znanych wy­konawców, przedstawiając skecze, francuskie rewie itp.

My z Magdą wolałyśmy powo­li celebrować kolacje, kosztować dziesiątki dań, sączyć południowe wino. Nasze czterolatki biegały same po ogrodzie, a ja w błogiej świadomości, że są bezpieczne i świetnie się bawią, zapominałam o dyscyplinie; że trzeba położyć je spać itd. Dzieci towarzyszyły nam do późnych godzin wieczornych chodząc na wszystkie show (przedstawienia). Gdy szły spać, my siadałyśmy przed domem (miałyśmy dwa pokoje obok sie­bie na parterze hotelu z widokiem na morze) sącząc drinki, patrząc na rozświetlone księżycem morze i słuchałyśmy dalekich odgłosów dyskoteki.

To były z pewnością wakacje mojego życia, mojego i Wiktorii. Wróciłam zrelaksowana i pełna zapału do pracy. Obiecałam sobie, że w listopadzie znów pojadę z Wiktorią do raju, bez stresu. Tym razem wybieramy Club Med na Karaibach, a w marcu na narty. Są Club Medy ze szkółką narciarską dla dzieci od 4 lat. Trudno, remont mieszkania przeciągnie się, ale zrozumiałam, że i ja i moja córeczka jesteśmy warte parunastu dni szaleństwa w roku, gdzie ktoś o nas zadba, nauczy nowego spo­rtu, z uśmiechem na twarzy a nie wystawioną ręką po napiwek (na­piwki są w Club Med zabronione).