Z dzieckiem w raju
Uwielbiam czytać o podróżach, oglądać zdjęcia szmaragdowej wody, szerokich plaż i marzyć, że jakiś książę z bajki mnie tam zabierze. Książę się jakoś nie pojawia, ale marzenia się ziściły. Doprawdy trudno uwierzyć, że coś, co wydawało się zupełnie atrakcyjne, stało się realne i proste i to nie za sprawą magii, co rzetelnej informacji i dobrej przyjaciółki.
Jestem samotną matką czteroletniej Wiktorii, dobrze zarabiam, ale ciągle spadają na mnie jakieś nieprzewidziane wydatki, więc nie wychodzę z finansowych problemów. Każde wakacje kończą się jakąś finansową wpadką: a to trzeba dopłacić do powrotu, restauracje okazują się droższe niż zaplanowałam, dziecko wyląduje w szpitalu po upadku itd. itd. Wakacje postrzegałam jako studnię bez dna, która bezlitośnie pochłaniała mój budżet. W tym roku poznałam coś zupełnie innego. Wakacje z określoną górną cena, gdzie czego bym nie robiła, jadła, piła i używała – koszty już mnie nie dotyczą. Moja przyjaciółka Magda przyniosła mi katalog Club Med i powiedziała: Jadę sama z synem do Grecji, pojedźmy razem z dziećmi, we czwórkę. Dodała że chce wypocząć, poszaleć, pojeździć na nartach wodnych, żaglówkach. Poza tym mamy być fit, czyli sprawne fizycznie, opalone, bo taka jest teraz moda i koniec.
Żeby odeprzeć moje argumenty Magda wyliczyła szybko koszt 12 dni pobytu all inclusive (wszystkie atrakcje, wyżywienie, sport wliczony w cenę), który dla mnie i Wiktorii wyniósł mniej niż normalnie musiałam wydać na wakacje.
Przed wyjazdem, by nie wyjść na ignoranta, dokładnie przeczytałam katalog Club Med, wiedziałam więc, że jest to międzynarodowa firma założona 60 lat temu we Francji, że obecnie jest około 80 wakacyjnych wiosek, pięknie położonych, ogrodzonych i bezpiecznych, oraz że wszystkie wakacyjne potrzeby są bezpłatne, tzn. wliczone w cenę pobytu.
„Weź tylko lekkie, letnie rzeczy, głównie T-shirty i klapki” poradziła Magda. Na miejscu są ręczniki kąpielowe, rakiety do tenisa, kamizelki na żagle, maski do nurkowania i w ogóle cały sprzęt sportowy. Z jedna niedużą torbą stawiłam się na lotnisku. Z Aten do klubu Gregolimano na wyspie Evia płynęliśmy statkiem, wprost do małej przystani klubu, będącej jednocześnie pomostem startowym do nauki nart wodnych. Nasze bagaże same wylądowały do pokoi, a my udaliśmy się na śniadanie na wspaniałym tarasie z oszałamiające, pięknym widokiem. Następne dni były tak bogate w wydarzenia, tak dalekie od mojej codzienności, że zapomniałam o wszystkich stresach, problemach, remoncie mieszkania, pracy…
Podczas gdy moje dziecko bawiło się w Mini Club pod opieką G.O., skakało na trampolinie, jeździło na łódkach, uczyło się pływać w basenie lub uczestniczyło w zwariowanych zabawach, ja rzuciłam się w wir sportu i lenistwa, wspaniałego jedzenia i gimnastyki wyszczuplającej, zabawy, tańca, nauki nowych sportów. Jakimś dziwnym trafem wsadzono mnie na narty wodne i raptem widzę jak mknę po tafli szmaragdowej wody, znów płynę z G.O., tym razem od żeglarstwa, katamaranem, a po wspaniałym lunchu nad morzem, biegnę na aquaerobic (gimnastyka w basenie).
W Polsce na sport nie mam ani czasu, ani ochoty. Nie zmam angielskiego, ale biegle władam włoskim, 10 lat mieszkałam we Włoszech. Ku mojemu zdziwieniu w Grecji, w klubie z francuskimi i angielskimi G.O. mogłam bez problemu się dogadać. Większość znała kilka języków, przynajmniej na tyle, by się porozumieć. Najwspanialej wspominam wieczory! Po pracowitym dniu (najbardziej zmęczona byłam plażą; opalanie to potworna harówka, brałyśmy z Wiktorią prysznic i w czwórkę szliśmy na kolację. W Gregolimano były trzy restauracje (oczywiście bezpłatne): włoska (bufet) na hotelowym tarasie, grecka tawerna serwująca wyłącznie lokalne specjały a la carte oraz główna restauracja La Pinede z ośmioosobowymi stolikami ustawionych wśród sosnowych drzew porastających wysoki brzeg, schodzących aż na samą plażę i ustawione wokół basenu. W La Pinede temat bufetów był co wieczór inny: kuchnia owoców morza, meksykańska, azjatycka itd. Nigdy nie jadłyśmy same, co dzień poznawałyśmy gości z różnych stron Europy i świata, dosiadali się także G.O., którzy choć bardzo uprzejmi, jedli szybko śpiesząc się na show. Co wieczór G.O. występują na scenie klubowego teatru tańcząc, parodiując znanych wykonawców, przedstawiając skecze, francuskie rewie itp.
My z Magdą wolałyśmy powoli celebrować kolacje, kosztować dziesiątki dań, sączyć południowe wino. Nasze czterolatki biegały same po ogrodzie, a ja w błogiej świadomości, że są bezpieczne i świetnie się bawią, zapominałam o dyscyplinie; że trzeba położyć je spać itd. Dzieci towarzyszyły nam do późnych godzin wieczornych chodząc na wszystkie show (przedstawienia). Gdy szły spać, my siadałyśmy przed domem (miałyśmy dwa pokoje obok siebie na parterze hotelu z widokiem na morze) sącząc drinki, patrząc na rozświetlone księżycem morze i słuchałyśmy dalekich odgłosów dyskoteki.
To były z pewnością wakacje mojego życia, mojego i Wiktorii. Wróciłam zrelaksowana i pełna zapału do pracy. Obiecałam sobie, że w listopadzie znów pojadę z Wiktorią do raju, bez stresu. Tym razem wybieramy Club Med na Karaibach, a w marcu na narty. Są Club Medy ze szkółką narciarską dla dzieci od 4 lat. Trudno, remont mieszkania przeciągnie się, ale zrozumiałam, że i ja i moja córeczka jesteśmy warte parunastu dni szaleństwa w roku, gdzie ktoś o nas zadba, nauczy nowego sportu, z uśmiechem na twarzy a nie wystawioną ręką po napiwek (napiwki są w Club Med zabronione).