Pienwsza polska turystka, która trafiła na Wyspę Wielkanocną, musiała skorzystać z kontaktów swego męża, korespondenta polskiej prasy i radia w Ameryce Lacińskiej – Edmunda Osmańczyka. Jolanta Klimowicz przybyła tam na pokładzie jednego z pierwszych samolotów pasażerskich, jakie zaczęły latać na tę zagubioną na bezmiarze wód Pacyfiku wyspę dopiero w latach sześćdziesiątych. Słynna wyspa kamiennych posągów leży w odległości 3600 km od kontynentu poludniowoamerykańskiego. Od Tahiti dzieli ją 4050 km. Do 1950 roku w ogóle nie docierały do niej samoloty. Pierwszy dostał się do niej drogą powietrzną z miasta La Semena na północy Chile dwusilnikowy wodnopłatowiec „Manutara”, pilotowany przez byłego marynarza Roberto Parrague Singera. Było to 19 stycznia 1951 roku. To dzięki Memu „Sfinks Pacyfiku” znalazł się bliżej świata. Dotąd bowiem jedynie raz w roku odwiedzał Wyspę Wielkanocną statek Przywożący z kontynentu zaopatrzenie. Wydarzenie to obchodzono jak wielkie święto. Uczestniczyli w nim wszyscy wyspiarze. Roberto jako 20-letni rekrut na pokładzie okrętu wojennego „Baquedano” brai udział w rejsie na wyspę należącą od 1888 roku do Chile. Zaintrygowały go kamienne kolosy stojące na brzegu, ale załodze nie pozwolono zejść na ląd. Musiał zatem uciec się do fortelu. Zglosił się do pomocy przy mszy, jaką mial odprawić okrętowy kapelan, a potem wymknął się z kościoła na huczną zabawę w osadzie Hangaroa z okazji zbiorowych chrzcin urodzonych w ciągu minionego roku obywateli niewielkiej wyspiarskiej społeczności.
To wszystko działo się zaledwie pól wieku temu. Urzeczony Wyspą Wielkanocną młody marynarz poprzysiągł sobie, że na nią kiedyś wróci, jeśli nie okrętem, z którego tak trudno wydostać się na ląd, to samolotem. W tym celu zaciągnął się do lotnictwa. Jako porucznik-pilot zaczął opracowywać plany zbudowania pasa startowego na wyspie. Nie mógł jednak znaleźć sponsora do realizacji mierzonej na wyrost idei. I wtedy właśnie otrzymał spadek po bogatej ciotce, z którego opłacił zatrudnionych przy budowie robotników. W lotnictwie wojskowym uznano go za szaleńca i zwolniono ze służby. Ale w 12 lat później linie lotnicze „LAN” rozpoczęły pierwsze pasażerskie loty na wyspę. W 1965 roku przedłużono przez nią trasy samolotów chilijskich na Tahiti.
Jolanta Klimowicz znalazła się na Wyspie Wielkanocnej w 1969 roku wraz z pierwszymi grupami turystów. Obowiązywały ją ściśle przestrzegane restrykcje. Bagaż podróżnych był ograniczony, ponieważ luki samolotów wypełniał sprzęt ratowniczy i żelazne porcje żywności w wodoodpornych pojemnikach. Samoloty pasażerskie były wtedy znacznie mniejsze niż obecnie i miały niewielki udźwig. Trasa ich lotu prowadziła nad najbardziej pustym obszarem wodnym świata. Każde lądowanie statku powietrznego było wtedy odbierane przez mieszkańców równie uroczyście, jak poprzednio przybycie statków morskich. Od turystów, zanim zetknęli się z wyspiarzami, wymagano jednak świadectwa zdrowia. Ludność izolowanej od świata wyspy była bowiem ogromnie podatna na najbardziej niewinne choroby. Nawet grypa i katar, jak uważano, mogły stanowić dla niej śmiertelne zagrożenie.
A teraz? Jedna rzecz pozostaje niezmieniona. Na Wyspę Wielkanocną można trafić jedynie samolotami chilijskimi. Linie lotnicze używają jednak obecnie wielkich samolotów odrzutowych, limit bagażu jest na nich taki sam, jak na wszystkich międzynarodowych trasach powietrznych. Nikt nie pyta turystów o świadectwo zdrowia, nie są od nich wymagane szczepienia. W poniedziałki i czwartki lądują w Hangaroa samoloty lecące z Tahiti do Chile, w piątki i niedziele z Chile do Tahiti. Jeden z nich leci do Nowej Zelandii, drugi do Australii. Tahiti stanowi dla rejsowych chilijskich statków powietrznych przystanek w połowie ich drogi nad południowym Pacyfikiem. Należy jednak pamiętać: niezależnie od kierunku, z którego przybył samolot, jeśli wyląduje się w Hangaroa, jest się uwięzionym na wyspie do przylotu następnej maszyny. Nie ma siły, która pozwoliłaby się stąd wcześniej wydostać.
Kto by jednak tego pragnął? Tylko wydarzenia losowe mogą stać się dla pechowców przyczyną takiej konieczności. W tym przypadku należy zdać się na laskę niebios. Na malutkiej wysepce Moorea w archipelagu Wysp Towarzystwa natknęliśmy się na trójkę innych Polaków, którzy poinformowali nas, że w tak zwanym „niskim” sezonie turystycznym, który na południowej półkuli wypada kiedy w Polsce jest lato, można dostać się z Tahiti na Wyspę Wielkanocną i wrócić z niej na to samo lotnisko za jedyne 400 dolarów. Jeśli się porówna koszt podróży z Polski do ojczyzny kamiennych posągów od strony Chile przez Atlantyk i Amerykę Południową, cena ta wydaje się niemal darmowa. Dopiero w samolocie dopędziła nas refleksja: a co z wizami? Zapomnieliśmy zapytać. Do Polinezji Francuskiej wiz nie trzeba, jest to bowiem terytorium zamorskie Francji. Co jednak poczniemy, jeśli w Hangaroa zapytają nas o pozwolenie na wjazd? Nabędziemy wizę na miejscu? Zostaniemy deportowani? Ale dokąd i kiedy? Następny samolot na Tahiti będzie za cztery dni. Na szczęście obyło się bez kłopotów. Nasze paszporty nie sprawiły na chilijskich urzędnikach większego wrażenia, chociaż na wszelki wypadek po wyjściu z samolotu stanęliśmy na końcu kolejki pasażerów samolotu z Auckland do Santiago, przerywających lot w Hangaroa. Okazało się, że władze Chile zniosły dla Polaków wszelkie wizy, także do swej posiadłości w Oceanii. Poczuliśmy się pełnoprawnymi obywatelami świata, gdy w naszych książeczkach z orłem pojawiła się pieczątka ,Isla de Pascua”.
Pochodzenie tej nazwy jest znane, najbardziej samotną wyspę świata odkryły 5 kwietnia 1722 roku okręty holenderskiego admirała Jakuba Roggewena w pierwszy dzień Wielkanocy. Holendrzy nadali nieznanemu dotąd skrawkowi ziemi na oceanie nazwę Paasch Eyland, co w ich języku oznaczało dokładnie to samo. Nazwą Wyspa Wielkanocna posługiwały się odtąd wszystkie nacje, chociaż nikt nie kwapił się do przejęcia jej na własność. Słynny angielski żeglarz James Cook w swoim dzienniku pokładowym zapisał w 1774 roku, że żaden naród nie musi się spierać o zaszczyt odkrycia tego skrawka ziemi, bo mało jest zaiste miejsc na świecie, które by oferowały żeglarzowi mniej powabów.