Nurkując wśród raf w ciepłej (28°) wodzie Oceanu Indyjskiego spotkać można ich szczęki, ale dobra opinia o seszelskim raju obliguje: rekiny w tamtych rejonach nie jedzą ludzi. Zresztą nie tylko one. Olbrzymie nietoperze mieszkające na palmowych liściach, w innych regionach Ziemi znane ze swego pragnienia krwi, na Seszelach chłepczą oceaniczną wodę i jedzą słodkie papaje. Ale nie ma raju bez węża, myśli Europejczyk. Na pewno są tajfuny i trzęsienia ziemi. Nic z tego. Łagodny wiatr i stabilna ziemia stu pięćdziesięciu wysp i wysepek.
Tropikalne wyspy seszelskie są po prostu rajem: jedna pora roku (co prawda tubylcy odróżniają tam lato od zimy, ale dla Europejczyka różnica między 28 a 33 stopniami pozostaje w granicy upalnego lata). Jedyną katastrofę, jaka wydarzyła się na Seszelach, pamiętałyby najstarsze dinozaury, gdyby nie to, że przez nią wyginęły. Kilkadziesiąt milionów lat temu uderzył w Ziemię gigantyczny meteoryt i rozbił ląd leżący między Antarktydą a Afryką. Kontynent rozprysnął się na kawałki, jego pozostałością jest Madagaskar, Seszele i Półwysep Indyjski, który „przykleił” się do Himalajów i wypiętrzył je w najwyższe góry świata. Uderzenie meteorytu odbiło się echem po drugiej stronie kuli ziemskiej. Powstał tam wulkan, z którego eksplodowało tak dużo popiołu, że przez 40 lat na Ziemi zapanowały kompletne ciemności, co spowodowało ochłodzenie klimatu. Z tego też powodu wyginęły dinozaury. Tyle mówi najnowsza hipoteza powstania Seszeli i zagłady Jurassic Park.
Trudno to sobie wyobrazić, ale ziemski raj Seszeli jest zamieszkany przez ludzi dopiero od 200 lat. Obecnie na Seszelach mieszka około 90 tys. ludzi. Pierwszymi osadnikami, czy raczej gośćmi byli piraci. Na wyspie Moyenne zakopali podobno skarb wartości kilkudziesięciu kilogramów złota. Wyspę, będącą prywatną posiadłością, przekopano i przeszukano, bez skutku, najnowszym sprzętem, ale cierpliwi nie tracą nadziei. Według najnowszej wersji skarb ukryto nie opodal dwóch pirackich grobów, o czym dowiedziała się we śnie dziewczynka, która mieszkała na jednej z sąsiednich wysp i nigdy nie była na Moyenne. Opisała dokładnie groby i drzewo mangowe rosnące niedaleko cmentarza. Właścicielka wyspy żartowała sobie z „objawienia” aż do dnia, gdy zobaczyła wyśnione drzewo mangowe. Poszukiwania skarbu trwają więc nadal. Seszele (od nazwiska jednej z pierwszych rodzin mających je w swoim władaniu — Seychelles) były własnością Francuzów i Anglików. Z Afryki sprowadzono na wyspy czarnoskórą ludność. Wspólnym językiem stał się kreolski: mieszanka języka angielskiego, francuskiego i afrykańskiego bantu. W urzędach i w kontaktach z turystami Seszelczycy posługują się angielskim lub francuskim.
Jest to jeden z niewielu krajów, gdzie nie ma rasizmu i to nie tylko w deklaracjach. Żółci, czarni, biali Seszelczycy, w 80 procentach katolicy, żyją zgodnie od 200 lat i nigdy nie prowadzili wojen domowych. W Muzeum Narodowym głównym eksponatem nie jest, jak to zazwyczaj bywa, portret bohatera, który patriotycznie wyrżnął sąsiadów, ale olbrzymi orzech kokosowy palmy zwanej coco de mer. Żeńskie drzewa coco de mer mają owoce przypominające kobiece biodra. Męskie coco de mer też nie mają czego się wstydzić. Ich męskości w postaci fallicznych wyrostków mógłby pozazdrościć niejeden mężczyzna. Nadal, mimo botanicznych poszukiwań, jest tajemnicą, jak dochodzi do zapłodnienia coco de mer. Seszelczycy ostrzegają, że ten, kto podejrzy tę tajemnicę, oślepnie.
Skoro zwierzęta na wyspach są niegroźne, przyroda stworzyła agresywne rośliny. Drzewo bo (pod takim drzewem medytujący Budda doznał oświecenia), zwane także kroczącym drzewem, zabiło swymi opadającymi na drogę gałęziami kilku kierowców. W sądzie seszelskim wytoczono sprawę zbrodniczemu bo i skazano je na wycięcie. Praca drwali trwała tydzień, gdyż obwód drzewa, które zamiast korzeni ma gałęzie, jest porównywalny do obwodu wielkiego budynku.
W strefie umiarkowanej nadejście dnia zapowiadane jest kogucim kukuryku. Seszelczycy są natomiast budzeni jękami żółwi. Ich skorupa zawiera podobno afrodyzjak. Te powolne, ale temperamentne zwierzęta uprawiają swoje miłosne igraszki wydając gardłowe, donośne dźwięki. Wielbiciele przyrody mogą też podejrzeć z bliska życie ptaków Na wyspie Aride stworzono ptasi rezerwat. Mieszka tam kilku ornitologów, kilku tubylców i tysiące, miliony ptaków. Są tak pewne swego bezpieczeństwa, że pozwalają się obserwować z bliska. Patrzą ciekawie w obiektywy skierowane na ich gniazda. Żyją przecież w raju, gdzie nikt jeszcze nie zgrzeszył łakomstwem. Ptaki na Aride żywią się owocami niezliczonych gatunków palm (niektóre owoce pachną jak camembert, inne jak mięso), lądowymi krabami, stonogami o długości 20 centymetrów albo rybami w przeźroczystych wodach zatoki.
Bycie turystą na Seszelach jest czymś naturalnym i oczekiwanym ze strony Seszelczyków. 20 proc. tubylców żyje dzięki turystyce. Gdy do wysp przypływa statek z gośćmi, zamykane są nawet szkoły. Wszyscy biegną do portu, by sprzedać-kupić towar, a przede wszystkim dowiedzieć się nowinek ze świata. Seszelczycy są bardzo towarzyscy. Telewizja seszelska dostosowała się do ich upodobań i nadaje tylko kilka godzin dziennie, by nie przeszkadzać w tradycyjnych odwiedzinach i pogaduszkach. W południe, gdy kończy się pierwsza transmisja, spiker życzy smacznego obiadu i znika z wizji. Ciekawi świata mogą oglądać całą dobę CNN.
Wszystkie hotele położone są nad oceanem i mają baseny. Wychodząc z klimatyzowanego pokoju trafia się pod afrykańską strzechę restauracji. Nie mają one z reguły ścian, bo w tamtym klimacie nie ma się przed czym chronić oprócz ciepłego deszczu, pory deszczowej i słońca. Seszele leżą niemal na równiku, więc słońce parzy już od 8 rano, a większość dnia mamy je równo nad głową. Ratuje przed nim mocny krem z filtrem niezmywalnym w wodzie. Po lekkim śniadaniu: soki ze świeżych owoców, croissante, najlepiej spędzić czas do popołudnia w oceanie. Liczne szkoły nurkowania użyczają instruktorów i sprzętu. Dla kogoś, kto nigdy nie zanurzył się w tropikalnych wodach, pierwsze wrażenie może przypominać włożenie głowy w ekran kolorowego telewizora. Ławice egzotycznych ryb, morskie żółwie, rafy koralowe. Podwodny świat okazuje się ciekawszy od ziemskiej rzeczywistości. Kiedy zelżeje upał, warto się wybrać do Victorii, stolicy Seszeli. Mieści się na największej wyspie Mahe. Centrum miasta zajmuje wieża zegarowa, kopia zegara z londyńskiej stacji metra Victoria. Ale wokół tej zacnej wieży wzniesionej na cześć królowej wre życie tropikalnego miasta. Dla włóczęgów znających Azję i Afrykę zaskoczeniem będzie brak żebraków. Seszelczycy są zbyt dumni na to, by wyciągać rękę po pieniądze, wolą nią sięgnąć po kiść dzikich bananów albo ryby w zatoce.
Dość trudno zrozumieć, jaki rodzaj rządów panuje na tych wyspach. W skrócie moina go nazwać komunizmem tropikalnym. Dokonano tam przewrotu komunistycznego. Od tego czasu rządzi prezydent, ale wszystko na wyspie pozostało nadal własnością prywatną: hotele, restauracje, ziemia. Polscy turyści widząc fotografię byłego prezydenta na lotnisku, w każdym urzędzie, hotelu, wykrzykują: Och-man. Co dla anglojęzycznych turystów oznacza och! man, ale dla Polaków nazwisko śpiewaka operowego Ochmana. Prezydent był Rene jest do niego łudząco podobny.
Po zakupach przypraw na miejskim targu warto wejść do hinduskiej świątyni i zapalić sziwie ogarek za szczęśliwą podróż. Wieczorem odwiedza się hotelowe restauracje serwujące znakomite ryby. Kuchnia seszelska jest w 100 proc. europejska, z przewagą francuskiej finezji. Dla lubiących hazard najszykowniejszy hotel na Seszelach „Plantation” proponuje partyjkę pokera czy ruletkę w kasynie. Co roku w lipcu „Plantation” organizuje festiwal muzyki poważnej, w którym biorą udział znani muzycy europejscy. Noc jest porą na tańce: reagge i sega-kreolsko-afrykański taniec polegający głównie na kręceniu biodrami. Seszelczycy lubią flirt i nie stronią od przygód. Mimo że są w większości chrześcijanami, mają dosyć liberalne podejście. Erotyzm jest tam czymś radosnym i poligamicznym.
Jeżeli wracamy z Seszeli samolotem, musimy pamiętać o historii tego kraju: pierwsi byli tu piraci. Tradycja jest święta, dlatego na lotnisku żąda się od turystów wracających do swego kraju 20-dolarowej opłaty. Za co? Na cześć pirackiej tradycji.