fbpx
+48 22 455 38 38
Biały snobizm

Biały snobizm

Każdy, kto choć raz trafił do alpejskiego kurortu we Francji, Szwajcarii czy Austrii, o polskich górach myśli z pobłażliwym uśmiechem. Nic dziwnego. Ci, którzy swoją narciarską edukację zaczynali w Szczyrku lub Zakopanem, pierwszy kontakt z Alpami wspominają jak przebudzenie w białym raju: doskonała organizacja, setki wyciągów i tysiące kilometrów perfekcyjnie przygotowanych tras. Tu zawsze jest słońce, no i oczywiście śnieg. A nawet jeśli aura okazuje się mniej łaskawa, do pracy natychmiast rusza oddział armatek śnieżnych, które nie pozwolą, abyśmy na wystających kamieniach zniszczyli swój najnowszy model rossignoli. Nie ma też mowy o kolejkach do wyciągów. Nie tracąc ani minuty i odpoczywając jedynie na krzesełku lub w wagoniku kolejki linowej, można tam szusować kilka godzin dziennie, podziwiając przy okazji najpiękniejsze na świecie widoki.

W Courchevel

Francuskie Alpy. To tu właśnie są najlepsze tereny narciarskie i najlepiej przygotowane trasy. To tutaj jest najwięcej wyciągów, armatek śnieżnych i atrakcji (podczas jednego pobytu nie sposób przejechać nawet dziesiątej części wszystkich tras — w końcu to ponad 650 kilometrów!). No i wreszcie to tu mieszczą się najbardziej snobistyczne kurorty narciarskie na świecie, gdzie w sezonie zimowym kwitnie życie towarzyskie.

Nic dziwnego, że te tereny upodobały sobie największe gwiazdy i najlepsi narciarze. Szczególnym wzięciem cieszą się przepiękne Trzy Doliny, w których leżą trzy sławne miejscowości: Meribel, Courchevel i Val Thorens, gdzie hotele i pensjonaty są budowane bezpośrednio na stokach. Do wyciągu nie trzeba więc podjeżdżać skibusem, wystarczy wyjść za próg. Mało tego, wszystkie te miejscowości połączone są ze sobą systemem wyciągów, więc rano można pojeździć w Meribel, a potem wyskoczyć na lunch w dobrym towarzystwie do Courchevel. Każdy szanujący się snob w sezonie wpada tutaj przynajmniej na weekend. Są to głównie milionerzy, których stać na to, aby za dobę w luksusowym hotelu Byblos zapłacić ponad 2500 złotych. To tu zatrzymują się Ivana Trump, Claudia Schiffer i Alain Delon. Tutaj na narty wpada też Roman Polański z córeczką Morgan. Coraz częściej do Courchevel zaglądają też amerykańskie gwiazdy. Wieczorem na oświetlonym bulwarze można się natknąć na Willa Smitha i Heather Locklear.

Jednak snobizm Courchevel nie musi wszystkim odpowiadać. Ci, których męczy obecność gwiazd i saudyjskich milionerów, wybierają sąsiednie Meribel. To urocze miasteczko zabudowane luksusowymi drewniano-kamiennymi willami (wszystkie w tym samym stylu, obowiązkowo z podwójnie spadzistymi dachami) to chyba najpiękniejsza miejscowość wypoczynkowa we Francji. I ulubione miejsce Anglików. Może dlatego, że zostało zaprojektowane przez ich rodaka Petera Lidsaya.

Jeśli jednak spokój i dyskretna elegancja Meribel nudzą, warto zatrzymać się w Val Thorens. To najwyżej położony kurort w Europie. Leży na wysokości 2300 metrów, ale tereny narciarskie ciągną się tam jeszcze wyżej, aż do 3000 metrów. Tutaj gruba warstwa śniegu leży jeszcze w maju. To miejsce upodobała sobie młodzież. Głównie snowboardziści, zdecydowanie odcinający się od „boazerii”, jak pogardliwie mówią o narciarzach. Widać ich z daleka. Jeżdżą w kolorowych, mocno ekstrawaganckich kombinezonach. Zdarza się, że panowie szusują w perukach, a panie, w trosce o równomierną opaleniznę… w bikini!

Wtajemniczeni w Vai d’Isere

Miłośnicy jednak bez namysłu poświęcą luksusowe warunki Trzech Dolin na rzecz Val d’isere — mekki narciarzy. To tutaj są najtrudniejsze trasy zjazdowe i tu jeździ między innymi Karol Strasburger. W dobrym tonie jest się także pokazać w Avoriaz, największym regionie narciarskim świata i zarazem jedynym miejscu, gdzie zupełnie nie istnieje ruch samochodowy. Tamtejsze ulice przypominają raczej nartostrady, po których pędzą sanie ciągnięte przez konie.

Tradycjonaliści zaś zimowy urlop spędzają w Chamonix, malowniczej stacji u podnóża najwyższego europejskiego szczytu Mont Blanc. Ten najstarszy we Francji kurort narciarski zachwyca drewnianą architekturą z początku wieku i jest najczęściej po Paryżu i Cannes odwiedzaną miejscowością we Francji. Tutaj bywa między innymi Jean Paul Belmondo. Za to francuska elita, gdy temperatura na Riwierze spada poniżej 10 stopni, spotyka się w malowniczej miejscowości Megeve. Tu swoją zimową rezydencję ma Wojciech Fibak i wpadają polscy biznesmeni.

Politycy i książęta

Ulubione miejsce zimowego wypoczynku polityków i koronowanych głów to Szwajcaria — najdroższy region narciarski świata. W Davos na nartach bywał prezydent Aleksander Kwaśniewski. Tam też co roku rozgrywane są zawody narciarskie parlamentarzystów ze Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. Nie tylko angielscy politycy dobrze się czują w Helvetii. Te tereny upodobała sobie również rodzina królewska. Sophie Wessex spędza zimowe wakacje w St. Moritz, najekskluzywniejszym szwajcarskim kurorcie, który w 2001, pokonując ponad 600 stacji narciarskich z pięciu kontynentów, otrzymał prestiżową nagrodę Golden Sld Award (Złotą Nartę). Księżna zatrzymuje się tam w luksusowym hotelu Badrutt Palace, który gości między innymi organizowane przez firmę jubilerską Cartier Mistrzostwa Świata w polo na śniegu. Księżna Sarah Ferguson z byłym mężem księciem Andrzejem i córkami Beatrice i Eugenią od snobistycznego Saint Moritz woli bardziej kameralne Klosters. Tam też na ferie zabierał książęta Williama i Harry’ego brytyjski następca tronu książę Karol. Księżna Diana wolała jeździć do Austrii. lhm zatrzymywała się w luksusowym kurorcie Zurs, gdzie nie ma hoteli ze szkła i betonu, tylko pensjonaty i hoteliki prowadzone przez miejscowe rodziny. Wszystkie na najwyższym poziomic. Maksymalny komfort i dyskrecja — to ich motto. Trudno znaleźć tu lokum o standardzie niższym niż trzy gwiazdki. Ale za taki luksus trzeba słono zapłacić— nocleg kosztuje od 250 do 1700 złotych. W tym ekskluzywnym austriackim kurorcie bywa także księżniczka Karolina z Monako oraz jordańska królowa Rania. Na stoku można spotkać powracającego na zimę w rodzinne strony Arnolda Schwarzeneggera.

Hollywood w górach czy japońskie tunele?

Dla znudzonych górskim krajobrazem Europy i żądnych nowych wrażeń pozostają nartostrady na innych kontynentach. W dobrym tonie jest polecieć prywatnym odrzutowcem z Courchevel do najbardziej luksusowej bazy narciarskiej w Ameryce — Aspen w stanie Kolorado. Co ciekawe, można się tu poslugiwać tymi samymi karnetami na wyciągi, co w Courchevel. W Aspen mieszka aż 1200 instruktorów narciarstwa (to jedna czwarta populacji całego miasteczka!). Nic dziwnego, że nazywają je najbardziej wysportowanym miejscem w USA. To właśnie w Aspen Michael Douglas oświadczył się Catherine ZetaJones i to tutaj gwiazdy Hollywood, jeśli nie mają czasu na podróż do Europy, jeżdżą na nartach. Wpada tu Sylwester Stallone, Catherine Oxenberg i Jack Nicholson. Swoje wille mają: piosenkarka i aktorka Cher, magnat prasowy Ruppert Murdoch oraz gwiazdy kina Goldie Hawn i Kevin Costner.

Tym, dla których narty w Stanach wydają się zbyt banalne, pozostają jeszcze stoki w Japonii. Po Olimpiadzie Zimowej w Nagano zostały tam doskonale przygotowane tereny narciarskie. Można tam bez względu na pogodę uprawiać narciarstwo przez okrągły rok 24 godziny na dobę, bo igelitowe tory do jazdy usytuowano w specjalnych oświetlonych tunelach. A w przerwach, między kolejnymi zjazdami, trzymając dietę, zajadać się pysznym sushi.

Dla znudzonych

A co robić, jeśli klasyczne narty zupełnie nam się znudzą? Zaczynamy spokojnie… Zamieniamy je na narty karwingowe. Są krótsze od tradycyjnych i nieco węższe w środkowym odcinku, co ułatwia skręcanie. Dzięki temu jazda jest dużo plynniejsza i efektowniejsza. Nic dziwnego, że w Stanach Zjednoczonych ich sprzedaż to już 80 procent całego narciarskiego sprzętu. Bardziej ekstremalną odmianą karwingu jest fun. Narty są już bardzo krótkie (nie więcej niż 150 cm). Jeździ się bez kijków, których rolę spełniają specjalne rękawice wzmocnione w okolicach dłoni i nadgarstka. Jeśli tego nam jeszcze malo, dwie deski zamieniamy na jedną i przerzucamy się na snowboard.

Dla spragnionych jeszcze mocniejszych wrażeń i posiadających zasobne portfele czekają w górach bardziej wyrafinowane atrakcje. Jak chociażby praktykowane w Austrii wspinaczki po zamarzniętym wodospadzie. We Francji możemy uprawiać skijaring, nazywany też horseskiingiem — czyli jazdę na nartach za galopującym koniem. Jest też coś dla amatorów latania — można przypiąć się wraz z instruktorem do paralotni i po kilkunastu minutach szybowania miękko wylądować na nartach.

Ci najbardziej odważni mogą pokusić się o spróbowanie heliskiingu. Co to takiego? Rano zamawiamy helikopter, który wywozi nas w najbardziej niedostępne szczyry, z których z szaloną satysfakcją i zawrotną prędkością poszusujemy w dół, aby jak najszybciej pochwalić się swoimi wyczynami.

W Dolomitach bywa taniej

Co roku na narty za granicę wyjeżdża ponad 300 tysięcy rodaków. To już nie objaw luksusu, ale paradoksalnie zwyczajna oszczędność. Tam po prostu bywa taniej. W ofertach biur podróży można znaleźć propozycje już za 255 złotych — tyle kosztuje tygodniowy pobyt w Austrii wraz z dojazdem. Można się też wybrać we włoskie Dolomity, gdzie za 756 złotych organizator zapewnia nocleg w hotelu i dwa posiłki dziennie. Oczywiście takie oferty nie zapewniają warunków na poziomie pięciogwiazdkowego hotelu, ale dla prawdziwych narciarzy najważniejsze są przecież stoki.

Polacy najchętniej jeżdżą do Austrii, głównie w rejony Zell am See. Tam jest najtaniej, no i najbliżej —dlatego często podróżuje się samochodem. Autobus w obie strony kosztuje około 300 złotych, a miejsce noclegowe można znaleźć już za 70 złotych. Na miejscu kursują też bezpłatne autobusy. Drożej jest w również tłumnie przez Polaków odwiedzanych Włoszech. Za najtańszy nocleg w słynnej miejscowości Madonna Di Campiglio trzeba zapłacić 150 złotych, dojazd autobusem (ponad 20 godzin podróży) kosztuje 500 złotych.

W klubie czy osobno?

W tym roku, ze względu na ataki terrorystyczne w Stanach Zjednoczonych, nie było kłopotu ze znalezieniem miejsca w atrakcyjnych kurortach. Jednak większość narciarzy przyzwyczajonych do samodzielnego organizowania wyjazdów, już we wrześniu wertuje internetowe oferty, przegląda katalogi, radzi się znajomych i sprawdza zagraniczne ośrodki. (Jeśli decydujemy się na wynajęcie apartamentu, czyli pokoju z aneksem kuchennym, musimy pamiętać też o zabraniu ręczników, pościeli i naczyń). Gdy nocleg jest już załatwiony, trzeba zająć się przejazdem. Samochodem, autokarem czy samolotem? No i jak potem dotrzeć do niewielkiej zwykle miejscowości schowanej pośród gór? Nie można też zapomnieć o ubezpieczeniu, wykupieniu skipassów, czyli karnetów na wyciągi, zapakowaniu całego sprzętu, a chcąc obniżyć koszty wyprawy także i suchego prowiantu. Ci, którym zależy na podnoszeniu swoich narciarskich umiejętności, na miejscu będą musieli zająć się także znalezieniem dobrego instruktora. No i jak po takich wyczerpujących przygotowaniach znaleźć sity, żeby jeździć na nartach?

Nic dziwnego, że większość Polaków coraz częściej korzysta z biur podróży oferujących kompleksową obsługę. Wybierają ośrodki allinclusive, czyli kluby narciarskie, w których wszystko jest zorganizowane, a gość o nic nie musi się martwić i praktycznie za nic dodatkowo płacić. Pierwszy taki ośrodek allindusive (czyli wszystko wliczone w cenę) powstał w sieci Club Med w latach 50. Okazał się takim sukcesem, że i inne firmy zajmujące się organizacją mchu turystycznego zaadaptowały ten wynalazek dla swoich potrzeb. W cenę turnusu bowiem wliczone są wszystkie posiłki, w tym także lunch na stoku. Okolicę pokazują na życzenie lokalni przewodnicy Przez cały czas mamy zagwarantowaną opiekę wykwalifikowanego instruktora i całodzienną naukę jazdy na nartach na każdym poziomie przez sześć dni w tygodniu (normalnie za godzinę zapłacilibyśmy od 50 do 150 zł). No i najważniejsze, czyli skipass  papierowa lub plastikowa karta, która upoważnia do korzystania ze wszystkich wyciągów i skibusów. Bez niej dostanie się na stok jest niemożliwe (skipass na 6 dni, w zależności od regionu, kosztuje 340 700 zł). Oprócz tego spragnieni spokoju rodzice mogą na cały dzień zostawiać dzieci (już od czwartego miesiąca życia) pod doświadczoną opieką w Mini Club Medach, czyli specjalnych klubach dla dzieci. Tam przez cały dzień ich pociechy korzystają z programu gier i zabaw, a te, które skończyły cztery lata, uczą się jeździć na nartach. Kto nie chce szaleć na stoku, może opalać się na tarasie albo korzystać z sauny, salonu odnowy biologicznej, basenu i luksusowych hotelowych restauracji.

I wszystko to, nie wyciągając ani razu portfela. Za tygodniowy pobyt w ośrodku Club Medu trzeba, w zależności od hotelu, zapłacić od 2300 do 3700 złotych, ale  jak twierdzą stali bywalcy  warto, bo nie marnuje się czasu i pieniędzy.

Dowiedz się jako pierwszy o najlepszych ofertach i najnowszych promocjach!






 
 Zapisz się do Newslettera 
Możesz się wypisać w każdej chwili
close-link